Oskarżeni w tej sprawie zostali ojciec i dziadek chłopca. Po przesłuchaniu ostatnich świadków, sąd zamknął przewód sądowy, a strony powtórzyły swoje tezy z mów końcowych. Wyrok ma być ogłoszony na początku listopada.
Proces już raz się zakończył we wrześniu i sąd wyznaczył datę publikacji wyroku. Ale ostatecznie wznowił przewód sądowy uznając, że konieczne jest przesłuchanie dwóch policjantów, którzy na miejscu wypadku zbierali dowody.
Wypadek miał miejsce pod koniec sierpnia ub. roku na posesji w Boćkach (Podlaskie); prokuratura oskarżyła w tej sprawie ojca i dziadka chłopca. Z ustaleń śledczych wynika, że rodzina wybierała się na lody z dziećmi. Ich ojciec postanowił podjechać samochodem bliżej domu, gdzie miały zostać wsadzone dzieci. Gdy ruszył, poczuł uderzenie; wysiadł i zobaczył, że potrącił swoje 10-miesięczne dziecko.
44-letni ojciec zawiózł syna, który doznał bardzo poważnych obrażeń, do punktu pomocy medycznej, na miejsce był wzywany śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Reanimacja dziecka nie przyniosła jednak efektu.
Prokuratura zarzuciła mężczyźnie nieumyślne spowodowanie śmierci dziecka. Oceniła, że nie zachował on należytej ostrożności podczas manewrowania samochodem i nie upewnił się, czy nikogo nie ma w pobliżu dużego, terenowego auta.
Tuż po zdarzeniu zatrzymany został również dziadek chłopczyka; według ustaleń śledztwa, namawiał on rodziców dziecka do składania fałszywych zeznań, tworzył fałszywe dowody i zacierał ślady, by skierować śledztwo w innym kierunku. Według aktu oskarżenia, namawiał ich, by mówili policji, że nieznany samochód terenowy wjechał na posesję, potrącił raczkujące dziecko, a jego kierowca odjechał, oraz by wskazali inne, niż rzeczywiste, miejsce tego wypadku.
Zeznający w poniedziałek jako świadkowie policjanci powiedzieli, że w pierwszej wersji członkowie rodziny mówili o samochodzie, który wjechał na ich posesję i potrącił raczkujące na podwórku dziecko. Nie potrafili jednak ani opisać auta, ani kierowcy; wskazywali też miejsce potrącenia, w którym śledczy nie znaleźli żadnych śladów wypadku.
Rodzina prowadzi fermę gęsi. "Było to dla mnie dziwne, że w miejscu, gdzie wydarzyła się niewątpliwie wielka tragedia, bo życie straciło dziecko, a nikt tam nie płakał, nie lamentował. Tam była cisza, spokój, przerywana tylko tym gęganiem gęsi. Taki dziwny był ten spokój" - mówił policjant, który nadzorował czynności na miejscu wypadku.
Ostatecznie - jak zeznał świadek - przesłuchiwana długo matka dziecka zaczęła przedstawiać prawdziwą wersję wypadku; jak mówił jeden z policjantów, zrobiła to dopiero wtedy, gdy została odizolowana od swego teścia. Ona wskazała miejsce, gdzie rzeczywiście miał miejsce wypadek, policyjni technicy znaleźli tam dowody.
Jak mówili funkcjonariusze, powodem przedstawienia fałszywej wersji zdarzenia miały być obawy, że ojciec dziecka zostanie zatrzymany i aresztowany, a w tej sytuacji nie będzie miał kto prowadzić tego gospodarstwa rolnego.
"Gdyby od początku była przedstawiania prawdziwa wersja, być może obyłoby się bez zatrzymań" - zaznaczył jeden z policjantów. Po wypadku zatrzymani zostali ojciec i dziadek dziecka; chodziło przede wszystkim o obawy, by nie wpłynęli na zeznania matki.
Dopytywani przez prokuratora i sąd policjanci przyznali, że mataczenie rodziny i przedstawianie najpierw wymyślonej wersji znacznie wydłużyło czynności, wymagało większego nakładu pracy, by dojść do prawdy.
W mowach końcowych strony podtrzymały swoje wcześniejsze wnioski. Prokuratura chce dla obu oskarżonych po osiem miesięcy więzienia bez zawieszenia. "Nie ma wątpliwości co do winy obu panów, dzisiejsze przesłuchania przed sądem funkcjonariuszy policji udowadniają tę winę" - mówiła prok. Elżbieta Bułat z bielskiej prokuratury rejonowej.
Na początku procesu obrońca ojca dziecka złożył wniosek o poddanie się karze przez jego klienta. Chciał więzienia w zawieszeniu, zmodyfikował ten wniosek, gdy prokuratura nie zgodziła się na osiem miesięcy więzienia w zawieszeniu. Ostatecznie obrońca zawnioskował o osiem miesięcy więzienia bez zawieszenia.
Mec. Robert Malinowski podkreślał, że doszło do nieszczęśliwego wypadku. "Wszystkie okoliczności i wypowiedzi tych osób były nakierowane na dobro najbliższych. Proszę, by sąd miał to na uwadze" - mówił obrońca.
Dziadek dziecka do zarzutów nie przyznaje się. Obaj oskarżeni nie uczestniczyli dotąd w żadnej z rozpraw.(PAP)