Jak podaje Polskie Radio Białystok, wszystko zaczęło się latem 2011 r. Pokrzywdzona poznała Edytę M. przez swoją kuzynkę. Kobieta miała wówczas problem - jej 7-letnia córka moczyła się w nocy i matka nie wiedziała, jak temu zaradzić. Rzekoma wróżka i znachorka miała jej powiedzieć, że może pomóc, bo "ma swoje sposoby". Miała też mówić, że widzi więcej niż inni ludzie i, że dzieciom pokrzywdzonej grożą choroby nowotworowe. - Pierwsze spotkanie to tylko trwało dłużej, bo właśnie ona mówiła, że choroby grożą, a później to tylko tyle, że pieniądze przekazywałam - mówiła pokrzywdzona. Były to różne kwoty. Przez ponad rok ubierało się tego 550 tys. zł.
Oskarżona nie przyznała się do winy, ale nie chciała złożyć wyjaśnień. To, co mówiła wcześniej, odczytywał sąd. Edyta M. zapewniała, że nic o chorobach dzieci nie mówiła, nigdy tych dzieci nie poznała. Twierdzi, że wróżyła pokrzywdzonej przez telefon, za darmo, bo jej współczuła. Opowiadała też, że sokółczanka przelała na jej konto ponad 30 tys. zł tylko po to, by ta przechowała te pieniądze. Pokrzywdzona miała mieć kłopoty małżeńskie i później chciała gdzieś te pieniądze ulokować. Edyta M. zapewnia, że wszystko zwróciła.W sądzie oskarżona powiedziała, że pełne wyjaśnienia złoży po przesłuchaniu wszystkich świadków.
Źródło informacji: radio.bialystok.pl
Zdj.: www.prawo.egospodarka.pl